Co dziś musi człowiek kulturalny?

Zaczęłam się ostatnio zastanawiać, co właściwie musi w dzisiejszych czasach człowiek kulturalny. Rozmawiałyśmy z grubsza o tym niedawno u Myszy i przypomniało mi się – kiedyś przecież sądziłam, że wiem. Było to w miarę jasne – człowiek kulturalny musi czytać, bywać, oglądać, wiedzieć, znać i orientować się.

człowiek kulturalny

(plakat bardzo niekulturalnie ukradziony stąd)

Hm. Tylko właściwie co musi czytać, oglądać, wiedzieć i znać, gdzie bywać i w czym się orientować? Jakieś dziesięć lat temu odpowiedź na to pytanie wydawała mi się prosta. Oczywiście musi czytać klasykę literatury, bywać w kinie Muranów, oglądać filmy sprzed 1980 roku (zwłaszcza Bergmana), wiedzieć, kto to był Millais, znać najważniejszych polskich reżyserów teatralnych i orientować się, czy grają Bacha w hali Banacha.

Tylko że dzisiaj wcale nie wydaje mi się to już takie oczywiste. Po pierwsze, mam rosnący problem z tzw. klasyką i kanonem. Pisała o tym kiedyś fabulitas, we wpisie, który polecałam dawno temu, więc przypominam. Bardzo się z nią zgadzam. Otóż pojęcia „klasyka” czy „kanon” zbyt często okazują się równoznaczne z „europocentryczny”, „męski”, „biały”. Nie to, żeby to było źle. W końcu nie da się ukryć, że ostatnie 2000 lat historii kulturalnej Polski i okolic stworzyli głównie biali, europocentryczni mężczyźni. Tylko że po przeczytaniu X książek i zobaczeniu X do kwadratu filmów podejmujących tematykę z tego punktu widzenia trochę mi się już znudziło.

I teraz pytanie – czy muszę nadrabiać wciąż nieobejrzane 8 i pół Felliniego oraz Tramwaj zwany pożądaniem? Czy mogę jako człowiek kulturalny zamiast tego z lubością odkrywać nowy gatunek filmowy z zupełnie innego zakątka świata, na przykład kino Bollywood?

No dobrze, ale Bollywood jeszcze można jakoś wytłumaczyć. Można powiedzieć, że to spotkanie z Obcym, otwarcie się na nowe horyzonty, próba zrozumienia innej kultury. Od biedy można się w ten sposób usprawiedliwić. Ale co, jeśli nie chce mi się czytać Iana McEwana, Kazuo Ishiguro oraz Franzena i zamiast tego wolę czytać Zew Księżyca  Patricii Briggs? Albo Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza zamiast Lodu Dukaja? Czy przestaję być człowiekiem kulturalnym w momencie, gdy sięgam po literaturę, powiedzmy sobie szczerze, nieszczególnie rozwijającą?

I tu pojawia się mój drugi problem – czy istnieje jakaś baza utworów, powyżej której można sobie powiedzieć „dobra, już się naczytałam ambitnej literatury, teraz mogę sobie spokojnie czytać chłam i to mnie nie degraduje kulturalnie”? A może żeby można było uznać się za kulturalnego, trzeba ciągle i ciągle tę klasykę, dramaty rozmaite, poważne i smutne? Czy trzeba się ciągle rozwijać, żeby nie zacząć się zwijać?

A co z komiksami? Czy człowiek kulturalny czytuje komiksy, czy omija je z daleka?

Czy chodzi do teatru? (Ja już od lat w zasadzie nie chodzę.)

Ogląda wystawy malarstwa, a może fotografii? (I kiedy to wszystko robi?? Przecież tego się nie da ogarnąć!!)

A czy człowiek kulturalny na przykład czytuje fan fiction? Przecież fan fiction to już najgorsza najgorszość. Nie dość, że pisują je przeważnie ludzie umiarkowanie utalentowani, to jeszcze jest to małpowanie z tzw. żyjących pisarzy. To się nie mieści w żadnym kanonie wiedzy człowieka kulturalnego. A jednak. Uważam, że ktoś, kto nie wie, co to jest fan fiction i nigdy żadnego nie czytał, nie wie czegoś bardzo istotnego o świecie kultury.

Mam wrażenie, że podział na ludzi kulturalnych i niekulturalnych w dobie internetu zaczyna być coraz bardziej niejasny. Nie mówię już nawet o tym, że zdecydowanie zanikł podział na rzeczy, które „wypada” albo „nie wypada” zobaczyć i dziś już właściwie nikt się nie wstydzi, wyznając znajomym, że poszedł na nowego Iron Mana (i mu się podobało!). Natomiast możliwości realizowania się kulturalnie rozszerzyły się tak bardzo, że nie wiadomo już dziś, co jest kanonem. Jak bowiem ocenić „kulturalnie” człowieka, który na przykład jara się meksykańskimi serialami o nastolatkach? Słucha eskimoskiego popu albo chińskiego indie rocka?

I tu przechodzimy do mojego trzeciego problemu – często nie jesteśmy w ogóle w stanie ocenić danego zjawiska w kategoriach kulturalne/niekulturalne, bo brakuje czasu, żeby się z tym wszystkim zapoznać. Ogrom materiału do analizy już dawno przerósł możliwości pojmowania normalnego człowieka  i nawet sami przed sobą nie możemy udawać, że kiedyś to wszystko nadrobimy.

A jednak ta klasyczna definicja wciąż odbija się czkawką. Może dlatego, że właściwie nie ma nowej (to znaczy na pewno jest jakaś stworzona przez naukowców na użytek ich badań współczesnej kultury, tylko że ona nie przedostała się do głównego nurtu). Mam nie po raz pierwszy wrażenie, że żyjemy w czasach kolosalnego przeobrażenia, które sprawi, że człowiek nie będzie już tym, czym był wcześniej. I właściwie wszystkie stare definicje można wyrzucić do kosza. One już się nie sprawdzają.

Macie pomysł, jak to właściwie jest z tym człowiekiem kulturalnym? Jakieś własne definicje? Uważacie, że jednak powinno się to czy tamto i właściwie to jest proste, oczywiste i dlaczego ja tego nie widzę? Bo ja to mam chyba tylko mnóstwo pytań i bardzo niewiele odpowiedzi.

19 comments

  1. Generalnie człowiek kulturalny to ten, który używa trzech magicznych słówek. 😉 Trochę żart, ale nie do końca, bo kultura ma wiele definicji i wiele jest jej przejawów. Ja bym się bała klasyfikować kto jest człowiekiem kulturalnym, a kto nie. Generalnie najważniejsze jest zainteresowanie kulturą, a to jakie dziedziny się woli – już trochę mniej.

    • Ha, widzisz, ale jednak masy są takich, co klasyfikują z lubością. I wytykają na przykład braki w wiedzy z historii filmu.

      Kultura oczywiście ma wiele przejawów, można badać na przykład kulturę picia 😉 I to też będą badania nad kulturą. Właściwie ten mój „człowiek kulturalny” to jest człowiek, który kiedyś znał tzw. kanon, listę stu najlepszych filmów i najważniejszych książek. A dzisiaj co on powinien znać? Czy są jeszcze w ogóle rzeczy, które człowiek powinien znać? A może nie ma takich?

      Swoją drogą liczyłam na jakąś dyskuję, a tu martwa cisza… Mam nadzieję, że to dlatego, że wszyscy wyjechali, a nie, że taki beznadziejny jest ten tekst :/

      • Szczerze mówiąc ja też się dziwię, że nie ma dyskusji, ale pewnie słusznie przypuszczasz, że to kwestia długiego weekendu.
        Myślę, że teraz nie ma już rzeczy, które znają wszyscy, takie obycie w kulturze kojarzy mi się raczej z tymi szkolnymi listami lektur dodatkowych. Było ich wypisanych np. 20, z których powinniśmy poznać 5 czy też 10. I chyba tak to widzę, że jest jakiś tam kanon, ale trudno wymagać od ludzi, żeby poznali go w 100% – dlatego, że jest zbyt obszerny, natomiast jeżeli chcą być uznawani za obytych w kulturze to powinni znać pewien procent tych dzieł. Może być tak, że poznają 90% dzieł jakiegoś gatunku a z reszty tylko po 1%, może być tak, że z każdej dziedziny po 5%. Ta pierwsza osoba będzie ekspertem w pewnej działce, natomiast druga będzie miała ogólny ogląd wszystkiego.

  2. Z zasdy i tak kompletnie generalizując za człowieka kulturalnego uznaję chyba kogoś, kto nawet nie tyle stara się obcować z produktami kultury i popkultury, co chociażby wyraża chęć takiego obcowania. Oczywiście, im więcej z tymi produktami obcuje – nie ważne czy jest to chiński indie rock czy eskimoski pop a nawet kambodżański teatr – tym lepiej, ale zgadzam się, że współcześnie trudno określić jakikolwiek „kanon” wiedzy. Są pozycje z przeszłości, które „należy” znać, ale coraz częściej się mówi o rewizji czy wręcz obaleniu tych pozycji (z czym w sumie się zgadzam zwłaszcza np. w kwestii lektur szkolnych czy wszelkich list „to musisz znać, aby móc nazwać się [tu wstawić określenie]”). Przyznaję bez bicia, że mam taki swój wewnętrzny kanon pt. „co należy znać”, ale nie ma on nic wspólnego z bycie osobą kulturalną, a więcej z tym jakim typem ludzi lubię się otaczać, z jakimi rozmawiać, itp. I zazwyczaj są to ludzie, którzy choć nie mają kropka-w-kropkę takich samych podstaw wiedzowych to lubią się ta swoją „inną” wiedzą dzielić, lubią dowiadywać się o istnieniu produktów popkultury o których do tej pory nie mieli pojęcia, konstatować, że pewnych rzeczy nie wiedzą, że są wciąż rzeczy, które można – i przede wszystkim chce się! – przeczytać, obejrzeć czy doświadczyć.

    …to tak jednym zdaniem i bardzo zagmatwanie 😉

    • Jak dla mnie chyba też najważniejsza jest chęć obcowania i jakaś taka ciekawość, w sensie chęci poznania, a nie tylko bezmyślnego zmielenia treści.
      Ja się już dawno poddałam jeśli chodzi o wszelkie kanony. Uważam, że powinnam nadrobić różne rzeczy, gdybym chciała być krytykiem filmowym, ale że nim nie jestem (chociaż kiedyś myślałam, że będę), to właściwie już nie muszę.

  3. Tak sobie myślę i myślę o tym co napisałaś i dochodzę do wniosku, że dzisiaj nie ma ludzi kulturalnych. Ewentualnie każdy nim jest tylko na swój sposób. Chcąc nie chcąc obcuje się z przejawami kultury, a to się przeczyta książkę, a to film, włączy muzykę w radiu. Horror czy 50 cieni Greya? Co za różnica. Jakby nie patrzeć to też kultura. Niskich lotów, ale jednak. Dzisiaj od niej uciec ciężko.
    Kanony są, korzystam z różnych list i rankingów (najczęściej losowanie na chybił trafił bo jak stwierdzić co jest lepsze?), ale nie traktuje ich jak wyroczni, raczej jak propozycję. Dzisiaj oglądam Domek w Głębi Lasu, a jutro Metropolis. Bo na to miałem ochotę. Jak w notce – nie da się obejrzeć wszystkiego. Nawet nie próbuje. Nie znam Felliniego i się źle z tym nie czuje. Czy jestem przez to mniej kulturalny? Raczej nie, bo swoją kulturę rozwijam w konkretnym kierunku zgodnie z moimi zainteresowaniami, które nieustannie poszerzam, Jednak nie oglądam nic na siłę bo to nic nie da. Co z tego, że ktoś mówi że Ulisses Joyca to klasyk skoro jego przeczytanie może nie wnieść nic do mojego życia bo nie trafia w moje gusta. Może i warto znać klasyki z różnych epok, poznawać toposy i archetypy, ale nic na siłę. Pójście do opery nie sprawi, że mój poziom kultury wzrośnie skoro będę siedział i się nudził. Dla tego każdy powinien chłonąć to na co ma ochotę i nawet z głupiego harlekina może wyciągnąć wnioski, które zmienią jego życie.

    • Przeczytałam ostatnio definicję pop-kultury, która zakłada współtworzenie jej przez odbiorcę i to mi się wydaje bardzo ważne. Jednak te kanony były czymś narzuconym z góry, a dzisiaj się już takiej formy funkcjonowania kultury właściwie nie praktykuje. Uważam, że zatarł się jakoś podział na kulturę wysoką i niską, m.in. właśnie dlatego – że dzisiaj każdy odbiorca uczestniczy w kulturze, zmienia ją. Odbiór kultury się zmienił i dlatego ten podział zniknął.

  4. To bardzo ciekawy problem. Moim zdaniem, wyznaczanie kanonu nie ma sensu. Człowiek kulturalny to taki, który poszukuje z szerokiej oferty dzieł tego, co mu najbardziej odpowiada, ma rozwiniętą świadomością tego, co go z tej oferty interesuje i dlaczego. Potrafi też podejść do dzieła sztuki krytycznie. I jest otwarty, porusza się między gatunkami, nie wstydzi się przyznać, że czegoś nie zna i że chce to poznać.
    Myślę, że ślepe śledzenie rankingów, różnych „must-readów” i recenzji wcale nie jest wyznacznikiem człowieka kulturalnego. Trzeba pamiętać, że tego typu kanony są wytwarzane w celach promocyjnych i zarobkowych. Mój nauczyciel literatury mówi o książkach z pierwszych stron gazet, że mogą być naprawdę świetne, ale on ma już takie długie listy tego, co chce przeczytać, że nie może na nich zmieścić wszystkich nowych autorów, musi dokonać selekcji. Pewnie dopiero na najwyższym poziomie wtajemniczenia można dokonać trafnej selekcji (i uznać, że coś interesującego może nam przy tym, niestety, umknąć). A rozwój człowieka kulturalnego ma prowadzić jak najbliżej tego stopnia, czyż nie?

    Człowiek kulturalny to nie tylko osoba, która wie, zna, czyta i ogląda – to także ktoś, kto uczestniczy czynnie w kulturze. Może sam coś sobie pisać do szuflady lub w internecie, grać na instrumencie, śpiewać w chórze, malować, wyklejać, wyszywać etc. Cudzego aktu twórczego nie da się zrozumieć, jeśli samemu jest się tabula rasa w tej kwestii:)

    Człowiek kulturalny dba też o poprawność języka, logiczność swoich wypowiedzi. Tutaj widzę prawdziwą misję nas wszystkich aspirujących do bycia ludźmi kulturalnymi:)

    • Myślę, że nawet najwyższy poziom wtajemniczenia nie daje nam możliwości dokonania trafnej selekcji. Bo to by wtedy znaczyło, że jakoś osiedliśmy na laurach, usztywniliśmy się, nie ciekawi nas nowe. A zawsze jest coś nowego do zbadania, zobaczenia, przeżycia.

      Ciekawe jest to, co piszesz o uczestniczeniu w kulturze. Myślę, że nie musi nawet sam pisać czy szydełkować, ale rozmawiać, dyskutować, kłócić się, tworzyć memy – to też jest czynne uczestnictwo w kulturze.

      • Racja. Dyskusje też są bardzo istotne. Tutaj, tak na marginesie, można by wrzucić kamyczek do ogródka współczesnych uniwersytetów, które z miejsc, gdzie się dyskutuje o kwestiach naukowych, stają się powoli miejscami, gdzie się przekazuje „prawdy” naukowe.

      • Hm, zastanawiam się, czy rzeczywiście tak dzieje się z uniwersytetami. A może raczej jest tak, że tzw. publiczność potrzebuje absolutów i np. wyniki badań naukowców, które są na przykład jakimś tam wycinkiem badań nad tematem, podaje się jako prawdę absolutną?

  5. Co do kulturalnego kanonu to całkiem o niego łatwo. To te wszystkie reprezentatywne próbki minionych epok. Jak się je już rozwałkuje, to wtedy można sobie przejść dalej. Bez nich może być dosyć ciężko udanie odbierać to, co powiela lub jest efektem rozwoju jakiejś wcześniejszej myśli. Co do tego, co jest teraz, to pozostaje eksperymentować ze wszystkim, z czym się da. A co zrobić by być kulturalnym? Być. Można przy tym hipsterzyć słuchając chińskiego indie rocka, co bardziej niż próbą otwarcia na odbiór obcej kultury wydaje mi się czystą fanaberią albo chapać wszystko co się dorwie, albo słuchać polskich rapsów popijając piwo w parku. Kulturalnym być to >jak dla mnie< odbierać wszystko (albo raczej cokolwiek) co inni zrobili. Kanon współczesnych mustów nie istnieje (takich ostatnich, ja wiem, ostatnich 10 lat). Pop za bardzo przegryzł się z high artem. Podstawą mogą być co najwyżej laureci nagród doceniających poziom twórczy dzieł a nie będących machiną do napędzania kasy. Co oczywiście nie przekreśla pikejów, avengersów i innych uważanych za niskich.

  6. Człowiek kulturalny to dla mnie ten, który obcuje z kulturą, nie ograniczając się przy tym do kultury „wysokiej” lub „niskiej”. W końcu w obu tych nurtach można znaleźć i perły, i straszliwe gnioty. Muszę przyznać, że bardzo mnie irytują ludzie ograniczający się tylko do „kanonu” bądź tylko do kultury popularnej – a przecież nieustannie można napotkać w necie mentalne dzieciaki chełpiące się tym, że nie oglądają filmów, w których „nic się nie dzieje”, czy też szczerzące z zadowoleniem zęby, iż nie zniżają się do niskiego poziomu, bo nie zamierzają przeczytać „Strażników” Moore’a (o obejrzeniu ich ekranizacji nawet nie wspominając). Dobrze jest oczywiście również, kiedy człowiek kulturalny również sam coś tworzy bądź próbuje to robić.

  7. Czy trzeba się ciągle rozwijać, żeby nie zacząć się zwijać?
    Celnie ujęte… A za najcelniejszą odpowiedź uważam to: Ogrom materiału do analizy już dawno przerósł możliwości pojmowania normalnego człowieka i nawet sami przed sobą nie możemy udawać, że kiedyś to wszystko nadrobimy. Zgadzam się też właściwie z wszystkimi komentarzami pod notką.

    Osobiście do wszelkich frazesów o samorozwoju podchodzę sceptycznie. Nie żebym negowała, że rozwój w ogóle zachodzi, ale uważam, że jest raczej zyskiem ubocznym. Wątpię, czy ma sens takie „programowe” podchodzenie do niego. Czytanie niemieckich filozofów i chodzenie do filharmonii, żeby sobie hodować umysł jak paprotkę w doniczce, ratunku… Szkołę razem z jej czytaniem „co zadane” już skończyłam i więcej nie chcę, dziękuję uprzejmie. Jedyne, co człowiek naprawdę skutecznie sobie w ten sposób rozwinie, to ciche obrzydzenie do wmuszanej strawy, maskowane snobistycznym poczuciem wyższości nad tymi, co sobie to odpuścili, bo przecież kulturalna noblesse oblige. Jeśli czytam Moliera, to dlatego, że mi się zwyczajnie podoba, a nie dlatego, że „wypada”. A jeśli zarazem nie czytam Conrada, to dlatego, że mi się NIE podoba i mam gdzieś, że to podobno zbrodnia przeciw noblesse. Kryterium mojego prywatnego upodobania/zainteresowania jest właściwie jedynym jakie stosuję w praktyce (jeśli mówimy o decyzjach, co przeczytać/obejrzeć). I wbrew utartym przekonaniom, takie podejście wcale nie grozi zwijaniem, bo w straszliwej „klasyce” też jednak są rzeczy interesujące i przyjemne, więc jeśli tylko człowiek trafi na „swoje”, to odpada wszelkie zmuszanie. I vice versa, w tak podobno łatwej popkulturze jest mnóstwo rzeczy, które mnie nie pociągają, albo weszłyby tylko popychane armatnim wyciorem… Rezultat – nie czytałam „Zmierzchu”, unikam Gombrowicza, Danielle Steel, Witkacego, Katarzyny Michalak, nie słucham Wagnera ani Radiohead, nie chodzę na Tarantino, polskie komedie romantyczne i filmy superbohaterskie. Zamiast tego wybieram Pratchetta, Moliera, Mike’a Careya, Bernarda Russella, Austen, Christie, Olivera Sacksa, szanty, poezję śpiewaną, filmową fantastykę lat 80 i „Piratów z Karaibów”. I komiksy. Zdecydowanie nie czuję się „kulturalnie obyta”, jeśli to oznacza weekendowe uczęszczanie do teatru i czytywanie laureatów Nike. Ale nie czuję się też dnem z mierzwą w butach. A co najważniejsze, jestem z moimi wyborami szczęśliwa. 🙂

    (Tu disclaimer na wszelki wypadek: mam nadzieję, że jest widoczne, że wyliczenie moich wyborów ma się nijak do mojego zdania o relatywnej jakości zarówno tych „moich” jak i odrzuconych? Ja nie twierdzę, że Christie jest lepsza od Gombrowicza. Mówię po prostu, jak rozdzielam mój czas i uwagę, tyle.)

    Przypomina mi się jak raz dyskutowaliśmy na blogu mojej znajomej o kanonie 100 książek ułożonej przez Guardiana… Ta znajoma wtedy powiedziała bardzo trafną rzecz – że w takich listach najwyższe wyniki mają przede wszystkim ci, co żyli wystarczająco długo, żeby to przeczytać. Przy tej samej dyskusji rzuciła mi się w oczy zastanawiająca różnica między polskim a brytyjskim podejściem do takich list. W dyskusji uczestniczyły głównie Angielki i któraś z nich powiedziała, że Guardian-lista niekoniecznie jest spisem rzeczy „do przeczytania”, ale raczej próbą zebrania książek, które najwięcej ludzi prawdopodobnie zna, taki wspólny mianownik kulturowy. Pomyślałam, że w Polsce nigdy nie spotkałam się z takim podejściem – u nas każdy kanon jest od razu listą lektur, z której „człowiek kulturalny” jest rozliczany, raczej nie interpretujemy go jako próby opisu rzeczywistości, czy choćby uprzejmej propozycji. Pisałam o tym wtedy tutaj: http://aletheiafelinea.livejournal.com/59004.html

    Tak na marginesie, a propos „żyjemy w czasach kolosalnego przeobrażenia”, nie sądzę aby był w historii świata bodaj jeden rok, kiedy to zdanie nie byłoby adekwatne. 😉 Spinamy się na tle „co kulturalny człowiek musi”, ale moim zdaniem równie mało sensu ma to nasze odwieczne powtarzanie, że „dzisiejsze czasy”. Historia kulturowych przemian płynie jak rzeka, a nie – jak to frazy w stylu „tych trudnych czasów” sugerują – budzi się co jakiś czas z drzemki, zawija rękawy i stwierdza „no, pora zrobić trochę zamieszania”.

    • Ha, widzisz, masz oczywiście rację, że żyjemy w czasach ciągłego przeobrażenia. I nigdzie nie piszę, że żyjemy w „trudnych czasach”, ani broń borze, że kiedyś było lepiej. Można jednak wskazać w historii jakieś punkty zwrotne, np. wynalezienie druku, nie? Chodzi mi o to, że wynalazek internetu zmienił zasady wytwarzania i konsumowania kultury w kolosalnym stopniu, z którego skali chyba jeszcze nie zdajemy sobie sprawy. Takiej zmiany nie było od czasu, kiedy pojawiła się telewizja, więc mówimy przynajmniej o 50 latach od ostatnich „ciekawych czasów” 😉

    • A w ogóle to przeczytałam tę wstrząsającą listę lektur dla kobiet przed 30-tką i wstydzę się ogromnie, albowiem nie tylko nie przeczytałam większości zamieszczonych na niej pozycji, ale wręcz nie zamierzam ich czytać 🙂 Naprawdę, o ile jeszcze w dziedzinie filmu mam jakieś takie pomysły, że coś „wypada” albo „należy zobaczyć”, to w kwestii książek kompletnie mi to zwisa i czytam tylko to, na co akurat mam ochotę (najczęściej kryminały i fantastykę).

  8. Nowy człowiek, w pierwszej chwili to określenie zaleciało mi Nietzschem, tak dziwnie. W każdym razie bardzo ciekawa notka.

    Mój brat uwielbia czytać „klasykę”. Argumentuje to tym, że nie chce mu się tracić czasu na selekcję, bo te książki zostały na szeroką skalę docenione przez krytyków i czytelników. Poprzez klasykę rozumie on takie rzeczy jak np. Henrika Ibsena, Thomasa Manna, filmy Bergmana… Oprócz tego lubuje się w serialach science fiction, a jego zapotrzebowanie na duchowość zaspakaja Coelho. Teraz każdy człowiek jest taką indywidualną mieszanką że ach 😀

    Gdzieś we mnie też żyje pojęcie „starej klasyki”. Z jednej strony lektura niektórych pozycji sprawia autentyczną przyjemność, z drugiej daje pewien dziwny rodzaj satysfakcji, coś pokrewnego do snobizmu. Albo czytam coś „klasycznego”, nie podobało mi się, ale czytam do końca – bo mam taką zasadę, że jak coś krytykuję, to muszę poznać wroga 🙂

    Czasem smuci mnie, że nie jestem w stanie przeczytać wszystkich interesujących mnie książek, obejrzeć filmów, i tak dalej… W takich chwilach chciałabym być internetem albo jakimś bytem transcendentnym, co by tylko sobie siedział i czytał, szczęśliwy 🙂

  9. […] Wszelkie dyskusje o czytelnictwie są w dużej mierze dyskusjami o edukacji. W naszym kraju pokutuje przekonanie, że wszyscy jesteśmy równi, a to, że jedni odnoszą sukces, a inni nie, wynika tylko z chęci lub ich braku. Oczywiście w świetle wyników badań społecznych jest to kompletną bzdurą. To, z jakiego środowiska się wywodzimy, ma ogromny wpływ na nasze przyzwyczajenia, zainteresowania i pozycję społeczną. Badania prowadzone przez Bibliotekę Narodową  uwzględniają ten fakt i w komentarzu do wyników pojawiają się również odniesienia do tzw. kapitału kulturowego jednostki. Tym, którym obcy jest żargon nauk społecznych, wyjaśniam, że kapitał kulturowy to z grubsza wszystko, co wynosimy z domu (oczywiście w kwestii kontaktu z kulturą). Im wyższe wykształcenie rodziców, tym zazwyczaj wyższy kapitał kulturowy. O osobach, które (z własnej woli) chodzą do teatru, opery, muzeów, mają książki, obrazy, czytują prasę, oglądają filmy, powiemy, że mają wysoki kapitał kulturowy. Ale to nie wszystko. Kapitałem kulturowym będzie chociażby osłuchanie się z językami, które znają nasi rodzice (i stojące na regałach książki w tym języku), możliwość zobaczenia placu Św. Piotra w Watykanie, a nie tylko obejrzenie reprodukcji zdjęcia, ogólne obycie w świecie, umiejętność rozmów z ludźmi z innych obszarów kulturowych, dobre maniery, tzw. dobry gust i cała masa innych rzeczy. Ale kapitał kulturowy to nie jedyny czynnik, który wpływa na czytelnictwo. Książki czytują również ludzie mający stosunkowo niski kapitał kulturowy, choć oczywiście będzie to inny typ lektury. Elementem, którego Biblioteka Narodowa wydaje się w ogóle nie brać pod uwagę, jest tempo życia. A to wzrosło ogromnie w ciągu ostatnich 25 lat i już samo to wymusiło ogromne zmiany w czytelnictwie, nawet jeśli nie brać pod uwagę ogromnej konkurencji w postaci innych mediów – gier, powszechnie dostępnych filmów, seriali, a nawet coraz popularniejszych planszówek czy chociażby komiksów. [Nie chcę tutaj pisać o snobistycznym przekonaniu, że literatura piękna jest królową rozrywek i że człowiek, który nie czyta, a na przykład ogląda filmy, nie może zostać uznany za „wykształconego”, bo to wątek tak długi, że można by na niego poświęcić osobny wpis. Zresztą już to kiedyś poniekąd zrobiłam.] […]

Dodaj komentarz