Ratunku, jestem Romą! czyli o powieściach Małgorzaty Musierowicz słów kilka

Od jakichś dwóch tygodni łazi za mną pewna postać z powieści Małgorzaty Musierowicz. Łazi, łazi i odczepić się nie chce, więc chyba muszę w końcu o niej napisać. Dzisiejszy wpis będzie zatem poświęcony książkom Małgorzaty Musierowicz, a zwłaszcza tragicznej postaci Romy Kowalik.

Jak chyba większość moich rówieśniczek, z powieściami Małgorzaty Musierowicz miałam do czynienia od wczesnych lat nastoletnich. Trudno powiedzieć, że się na nich wychowałam, bo nigdy nie były to moje ulubione powieści młodzieżowe. Do wyobraźni znacznie bardziej trafiały mi kryminały Joanny Chmielewskiej i jej książkowe alter ego zawładnęło moim sercem w znacznie większym stopniu niż Ida, Gabrysia czy Cesia. Ale że wybór autorek piszących dla młodych czytelniczek nie był w tamtych czasach taki znowu wielki, na Musierowicz siłą rzeczy również się natknęłam, a nawet wracałam do jej dzieł wielokrotnie.

Malgorzata-Musierowicz-Pulpecja-66122-big

Wszystko to jednak do czasu. Albowiem mając lat mniej więcej siedemnaście, przeczytałam Pulpecję. Być może czytałam ją już wcześniej, nie pamiętam. Pamiętam za to doskonale moment, kiedy w trakcie lektury zaczęła ogarniać mnie niczym nieuzasadniona wściekłość, że to nie tak wygląda, że to wszystko nieprawda, która zmieniła się w głębokie przekonanie, że Musierowicz mnie okłamała. Świat wokół mnie wyglądał zupełnie inaczej – młodzież piła i paliła, nikt nie mówił po łacinie, a przede wszystkim nie znałam nikogo, kto wziąłby ślub tuż po maturze (albo bez matury), za to sporo takich, którzy uprawiali seks przed ślubem, czego Borejkówny, prawda, nie robiły do czasów Pyzuni. Co prawda miałam 17 lat nie w 1993 roku, kiedy toczy się akcja książki, tylko w 1997, ale przez te cztery lata świat nie zmienił się aż tak bardzo, żeby to mogło wpłynąć na moją ocenę.

Po tej lekturze porzuciłam książki pani Musierowicz na dziesięć długich lat. Powieści od Imienin w górę czytałam już zatem jako dorosła osoba. Wtedy też wróciłam do tej nieszczęsnej Pulpecji, żeby sprawdzić, czy moje rozczarowanie i złość miały jakieś uzasadnienie poza młodzieńczym buntem. I odkryłam nader ważną w tej powieści postać Romy, której losy wstrząsnęły mną do głębi. Co więcej, doszłam do wniosku, że czytając książkę w 1997 roku podświadomie utożsamiałam się z Romą i między innymi dlatego tak strasznie się zirytowałam. Autorka potraktowała albowiem Romę po prostu podle, każąc jej brać idiotyczny ślub w wieku niespełna dziewiętnastu laty, tylko dlatego, że nie chciał jej jakiś podrywacz i babiarz. Romę, która była inteligentna, choć może niespecjalnie urodziwa, miała ambicje, zainteresowania i rozmaite umiejętności. Tę Romę autorka wpakowała w związek małżeński jako remedium na złamane serce. Zamiast wysłać ją na studia do innego miasta, kazać jej rzucić się w wir pracy społecznikowskiej lub eksperymentować seksualnie z koleżankami z akademika. Dziś nie mogę tego zrozumieć jeszcze bardziej niż wtedy.

wab0000-Musierowicz-Szosta-klepka

Tak czy inaczej, Romę po tym epizodzie porzuciłam niecnie również i ja. Aż ostatnio, na fali rozmyślań o rozmaitych współczesnych powieściach młodzieżowych, przypomniała mi się po raz kolejny i tym razem nie chce się odczepić, dopóki o niej nie napiszę. Aby sobie przypomnieć, jak to właściwie było z tą Romą, przeczytałam Pulpecję po raz kolejny (miejmy nadzieję, że ostatni). Wróciłam też do Idy Sierpniowej, Kwiatu Kalafiora i Szóstej Klepki, aby mieć materiał porównawczy do wpisu, który wpisem pochlebnym niestety zdecydowanie nie będzie.

Krytykować współczesne powieści Małgorzaty Musierowicz jest nieprzeciętnie łatwo. W dodatku mam wrażenie, że jest to poniekąd modne – pojawiają się na ten temat nie tylko wpisy na rozmaitych forach, ale również w prasie. Trudno powiedzieć, czy poziom jej książek rzeczywiście spada, czy też spadł raz dawno temu i tak mu już zostało. Tak czy inaczej, nie ulega wątpliwości, że są to książki po prostu słabe, z tasiemcową akcją, papierowymi bohaterami i dialogami, które coraz rzadziej przypominają dawne błyskotliwe wymiany zdań, a coraz bardziej polemikę z nieprzychylnymi czytelnikami. Czy też może raczej kazanie. Jednak spora grupa dorosłych czytelniczek ma wciąż sentyment do tak zwanej starej Jeżycjady, która dla jednych kończy się Pulpecją, dla innych nawet Córką Robrojka. Czy słusznie? Sentymenty rzadko bywają racjonalne, więc trudno tu mówić o słuszności albo jej braku. Jednak po przeczytaniu wyżej wymienionych powieści po raz kolejny dochodzę do wniosku, że i stara Jeżycjada nie jest wcale tak świetna, jak mnie samej się ongi wydawało.

ida

Kiedy zaczęłam czytać Pulpecję, moją pierwszą myślą było „może te książki po prostu źle się zestarzały”. W końcu świat czy poglądy ludzi dziś i dwadzieścia lat temu jednak różnią się od siebie. Aby potwierdzić tę tezę, sięgnęłam w następnej kolejności po Szóstą Klepkę. I ku swojemu wielkiemu zdumieniu odkryłam, że Szósta Klepka nie zestarzała się specjalnie, a już z pewnością najmniej ze wszystkich książek z serii. Oczywiście, jej bohaterowie to wciąż rodzina z dość tradycyjnym podziałem ról, a akcja wciąż rozgrywa się w 1977 roku, ale poza tym jest to świat znacznie bardziej zrozumiały i normalny z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika, niż ten z Pulpecji (nie mówiąc już o późniejszych powieściach). I wtedy pojęłam smutną prawdę, że to nie książki się zestarzały, a ich autorka. Kiedy Małgorzata Musierowicz pisała Szóstą Klepkę, miała mniej więcej trzydzieści lat. Kiedy pisała Pulpecję, miała czterdzieści osiem. Są oczywiście pisarze, którzy potrafią zachować kontakt ze swoim, że się tak górnolotnie wyrażę, Wewnętrznym Dzieckiem (czy też Nastolatkiej) do późnej starości, ale akurat pani Musierowicz do nich nie należy. Widać to wyraźnie, kiedy się porówna te dwie książki. W Szóstej Klepce trafiają się takie perełki jak wewnętrzny monolog mamy Żakowej na temat równouprawnienia i sprawiedliwości podziału prac domowych (interesujący wątek genderowy występuje też w Idzie Sierpniowej, w którym członkinie grupy ESD oznajmiają, że nie będą gotować facetom na wakacjach, a na ich zarzuty, że są mało kobiece, odpowiadają, idąc do fryzjera i strzygąc się po męsku). W Pulpecji natomiast mamy bohaterkę, która zarzeka się, że nie wyjdzie za mąż, bo chce zrobić karierę, po czym przyjmuje oświadczyny chłopaka, z którym rozmawiała pięć razy. Nawiasem mówiąc, ani Bobcio, ani nikt z rodziny Żaków nie zawracał sobie głowy łaciną (najwyżej Feynmanem), ale Bobcio dorosły, czyli Baltona vel Florian imponuje ojcu Borejko tym, że potrafi prawidłowo zaakcentować łaciński bezokolicznik. Ciekawe, gdzie się tego nauczył. Zapewne ta wiedza unosi się na terenie Jeżyc w powietrzu i człowiek nasiąka nią niejako wbrew woli (ciekawie o snobizmie intelektualnym Borejków pisze autorka bloga Nie tylko Musierowicz na łamach Krytyki Politycznej). To tylko świadczy o tym, jak dalece od jakikolwiek realiów, nawet świata przedstawionego, odjechała Jeżycjada w stosunku do swoich początków.

Takich elementów jest oczywiście znacznie więcej. Chociażby Dmuchawiec, który w Szóstej Klepce jest realistą i „młodzieży za bardzo nie kocha”, ale za to potrafi z nią rozmawiać, w przeciwieństwie do wielbicieli młodzieży z późniejszych tomów, którzy głównie posługują się, podobnie jak autorka książki, pełnymi frazesów kazaniami. Warto także zwrócić uwagę na portrety dziecięce i ucho do dialogów. W Szóstej Klepce sześcioletni Bobcio to oczywiście postać komiczna, ale jednocześnie jest w tej książce piękna scena, kiedy Bobcio rozmawia z dziadkiem nad Świerszczykiem o odwadze, posługując się metaforą Kwapiszona. W Pulpecji odwrotnie – Patrycja testuje swoich potencjalnych adoratorów, patrząc, czy interesuje się nimi zaledwie ośmioletni Tygrysek. Mamy tu więc wyraźne odwrócenie ról – nie dorośli pochylają się nad dziecięcym światem, ale dzieci zachowują się jak mali dorośli. I wreszcie, zaczynający się pomiędzy Cesią i Jurkiem romans nie musi się kończyć oświadczynami, bo oboje są zaledwie licealistami i mogą po prostu ze sobą chodzić. W Pulpecji już konieczne są oświadczyny, bo inaczej „to nie będzie naprawdę”. To nie jest postawa nastolatków z inteligenckich domów. To jest postawa ich rodziców, którzy się o nich obawiają.

Tym jednak, co mnie najbardziej irytuje w powieściach Musierowicz, są dwie rzeczy. Po pierwsze, kwestia inteligencji i urody jej bohaterek, a po drugie – kwestia dziewczęcych przyjaźni.

kwiat kalafiora

Wśród bohaterek Jeżycjady większość reprezentuje typ istoty nie tyle urodziwej, co inteligentnej. Są to przeważnie dziewczęta oczytane, posiadające znajomość języków obcych oraz świetne oceny w szkole. Część z nich ma również ambicje społecznikowskie, jak Ida w Idzie Sierpniowej czy członkinie grupy ESD (wielka szkoda, że te ambicje z czasem znikły jak sen złoty). Mają plany zawodowe na przyszłość. Podsumowując – wydaje się, że ciekawie byłoby z nimi porozmawiać. A jednak prawie wszystkie zakochują się na odległość, z potencjalnymi ukochanymi nie podejmując niemal żadnego dialogu. Ich nie łączy pokrewieństwo dusz, a czysty popęd i chemia. Co więcej, aby otrzymać nagrodę w postaci tegoż ukochanego, muszą najpierw porzucić inteligenckie zapędy i odkryć swoją kobiecość. Dopiero ubrane w sukienki (nawet koszykarka-chłopczyca Gaba musiała porzucić spodnie na rzecz spódnicy oraz nauczyć się gotować, zanim zyskała miłość Januszka), wyperfumowane i ufryzowane robią wrażenie na swoich potencjalnych adoratorach. Wszystkie zalety ich intelektu okazują się nie mieć znaczenia. Bo i jakie mogą mieć znaczenie, skoro one nawet nie rozmawiają ze swoimi chłopakami, tylko od razu wychodzą za mąż? I tutaj właśnie wkracza moja irytacja postacią Romy, która nie chciała bądź nie umiała „przyjąć swojej kobiecości”. Za karę nie zdobyła Baltony, tylko musiała wychodzić za mąż w ramach jakiegoś straszliwego rebound (wybaczcie angielskie słówko, ale nie mogę znaleźć dla niego przyzwoitego polskiego odpowiednika). Bo przecież na inteligentne panny nikt fajny nie leci. Jak nie umiesz nosić kiecki, to nie dla ciebie facet marzeń. Bierz, co ci dają i to szybko, bo jeszcze zostaniesz starą panną. (Jest to zresztą problem wielu współczesnych powieści dla młodzieży. Niby bohaterka nie jest atrakcyjna, ale dziwnym trafem zawsze kręci się koło niej stadko adoratorów, zachwyconych bynajmniej nie zaletami jej umysłu. W założeniu ma to być przeważnie ilustracja pokrzepiającej tezy „nie jesteś taka brzydka, jak ci się wydaje”, ale w praktyce sprowadza dziewczyny do roli urodziwych przycisków do papieru.)

A jeśli już jesteśmy (znów) przy Romie, to przejdźmy do równie irytującej kwestii dziewczęcych przyjaźni. Właściwie w całej Jeżycjadzie mamy tylko dwa komplety przyjaciółek, właśnie w Szóstej Klepce i Pulpecji. Relacje między dziewczętami są w obu przypadkach przerażające i wołają o pomstę do nieba. W Szóstej Klepce Cesia „zaprzyjaźnia się” z Danusią na zasadzie wzajemnej wymiany usług – Cesia czuje się przy Danusi bardziej zwiewna, poetyczna i romantyczna, zaś Danusia ma Cesię po to, żeby zwalić na nią ciężar swoich życiowych niepowodzeń. Relacja między nimi jest po prostu skrajnie toksyczna, chociaż zapewne obopólnie satysfakcjonująca do pewnego momentu. Nie lepiej jest w Pulpecji. Tam wieloletnie przyjaciółki przestają ze sobą rozmawiać, ponieważ jedną z nich trawi straszliwa zawiść o urodę drugiej. Ale optymistyczny wniosek autorki zdaje się być taki, że nic to, skoro Patrycja ma teraz Baltonę, po co jej przyjaciółka. Koniec. Więcej przyjaźni w Jeżycjadzie nie stwierdzono. Aha, mamy jeszcze „przyjaźń” Kreski i Aurelii. Oczywiście Aurelia zakochuje się w mężu Kreski. Widzicie pewien wzór? Dyżurnymi przyjaciółkami całej plejady bohaterek są wprawdzie siostry Borejko, ale one zamknięte są przede wszystkim we własnym, toksycznym świecie i komunikują się głównie ze sobą, z mniejszym lub większym zresztą powodzeniem. A przecież przyjaźń między dziewczynami w wieku licealnym istnieje. Co więcej, często jest to przyjaźń silniejsza niż wszystkie miłostki, w tym akurat wieku mające charakter przejściowy. Przyjaciółka w czasach liceum to nasza bratnia dusza, w niej się przeglądamy, od niej się uczymy, a w wielu przypadkach ta przyjaciółka zostaje nam potem na długie lata. Tymczasem w powieściach młodzieżowych, i Jeżycjada nie jest tutaj wyjątkiem, godna zaufania przyjaciółka jest niemal tak rzadko spotykana jak biały wieloryb. Wielka, wielka szkoda i smutek.

I jeszcze na koniec chciałam napisać, że Pulpecja to naprawdę, naprawdę straszna książka. Po pierwsze, Patrycja jest postacią, którą autorka po prostu wyrzuciła do śmieci. Budowała ją przez sto stron, po czym kazała jej porzucić wszystko, co ją definiowało. Po drugie, Patrycja zakochuje się poniekąd w swoim gwałcicielu, to jest w facecie, który całuje ją bez jej zgody i wbrew jej woli. Po trzecie, Baltona to obrzydliwy podrywacz i koszmarny pozer. Po czwarte, Baltona to nie jedyny gwałciciel w Pulpecji. Również miły Marcelek, doprowadzony do rozpaczy przez emanującą erotyzmem wbrew swoim chęciom Patrycję (piękne zwalanie winy na ofiarę), wlecze ją siłą do samochodu i po prostu porywa. Po piąte, przedwcześnie rozbudzona erotycznie lolitkowata Laura, która do tego stopnia zazdrości ciotce faceta, że próbuje zakłócić ich noc poślubną. Rozterki Gabrysi odnośnie prawa do szczęścia, gdy się jest starą, trzydziestoletnią kobietą. Ojciec Borejko z innej planety. I tak dalej, i tak dalej.

Uff, nareszcie to z siebie wyrzuciłam. Może teraz Roma da mi spokój.

9 comments

  1. Pod Twoim drugim akapitem mogłabym się podpisać. I w sumie cieszę się, że Musierowicz porzuciłam jeszcze chyba przed liceum i zresztą nie dojechałam dalej niż do „Dziecka piątku”, bo teraz mogę to wszystko śledzić z zainteresowaniem, ale bez zaangażowania.

    • Hm, akurat Noelkę średnio lubię i czytałam może ze dwa razy, ale wydaje mi się, że Elka nie wpasowuje się w schemat podobnie jak Bebe B., bo z definicji ma być raczej ładna i pusta niż brzydka i interesująca.

  2. Czytanie dzisiejszej Musierowicz (dla mnie tak mniej więcej od Kalamburki) to jak dotykanie językiem dziury po świeżo wyrwanym zębie. Wiesz, że nie powinnaś, że będzie bolało, a nawet poleje się krew, ale i tak to robisz. Więc kupuję (o mamo!), czytam i zgrzytam. A potem kiwam ze zrozumieniem na wybranych wątkach na forum ESD.
    Ale ‚stara’ Jeżycjada to dla mnie naprawdę i wciąż hit, choć dawno nieodświeżany. A Pulpecję kochałam chyba najbardziej za ten romantyzm o smaku kiełbaski czosnkowej. No przecież to przecudne było. A że bohaterka była niekonsekwentna i przez sto stron robiła co innego, a potem się zmieniła. Przecież ona miała 18 lat. No, a poza tym nie zdała matury, co było super prztyczkiem w noc całego borejkowskiego intelektualizmu i choć potem – wiadomo co się stało (same sukcesy naukowe i ekonomiczne, panie tego), to wtedy Pulpa kończyła tom jako zakochana, ale jednak naukowa nieudacznica. To było jakoś tam odważne i nieszablonowe.
    A co do Romy, to przecież dużo przyjaźni rozpadło się z zawiści. Może ta nie powinna i dziewczęta mogłyby dalej się przyjaźnić, ale to nie jest nieprawdziwe. A że w serii brakuje bromance’u to się zgodzę. To są jakby odwrócone proporcje: w realnym świecie z czasów szkoły średniej zachowuje się sporo przyjaźni i tylko nieliczne związki, a u Musierowicz jest wybitnie na odwrót.

    • Zajrzyj jeszcze raz do Pulpecji świeżym okiem 😉 Naprawdę tam jest mnóstwo straszliwych wątków, chociaż w sumie jak się tak zastanowić, to najbardziej przeraża mnie i zasmuca wątek Laury. A czy niezdanie przez Pulpę matury było odważne… Tak, w świetle całej serii i w tamtych czasów tak. Ale popatrz, potem o ile mnie pamięć nie myli, jednak poszła za Florianem na leśnictwo, nie? Czyli straszliwy standard.

      Moim zdaniem jak się buduje postać przez sto stron a potem wyrzuca do kosza, to nie jest dowód na nastoletniość bohaterki tylko pisarską wtopę, bo pisarz powinien umieć uzasadnić taką odmianę jakąś wewnętrzną przemianą bohatera. A Pulpa cierpi tylko na postępującą depresję z powodu nieodwzajemnionej miłośc, a potem myk! i jak tylko Florian wyznaje jej uczucie, to wszystkie swoje wcześniejsze przemyślenia oraz wykrystalizowane poglądy wyrzuca do kosza, bo teraz to tylko kwiatki i ojca Borejkę prosić na kolanach o pozwolenie na ślub. Ech, nie podobało mi się to bardzo, co ja poradzę.

      Natomiast Szósta Klepka i Ida Sierpniowa są naprawdę w porządku tak ogólnie. Teraz czytam Kłamczuchę, do której też nie wracałam od lat i na razie ryczę ze śmiechu, bo tam jest na razie bardzo normalnie.

    • W ogóle to cała rodzina Borejków jest przedstawiona tak jakoś snobistycznie. Bibliofile, obowiązkowo humaniści, niby pogardzający konsumpcjonizmem, ale komóreczki, internety i własny komputerem dla miągwy muszą być. W radio też, tylko Dwójki słuchają, a Dwójka, jak wiadomo, nadaje tylko muzykę poważną. Nie twierdzę, że humanista jest w czymś gorszy od człowieka z umysłem ścisłym, ale w książkach MM chwilami tak to wygląda, jakby chciała udowodnić wyższość humanistów. Byłoby ciekawie, gdyby MM wprowadziła tam jakąś konsekwentnie niezmienną postać, która byłaby w jakimś sensie alternatywną (może z jakiejś subkultury? o np. Laura miałaby zadatki na gotkę, nie tylko fizyczne). Ale tego się nie doczekamy raczej, bo podobno MM pogarsza ludźmi z subkultur. Przykre to, a tak jej książki kochałam.

  3. Dziewczyny. Świetne wypowiedzi. Ważne wątki poruszyłyście.
    Tylko (uwaga techniczna, ale już naprawdę oczy bolą) piszcie jeszcze po polsku tytuły, bez amerykańskiej kalki walenia wszędzie wielkich liter. Będzie się czytało wygodniej, bez zgrzytów ortograficznych.
    Ważny temat poruszacie!

  4. Roma jak Roma, ale stary Borejko to jedna z najgorszych postaci. Nieświadoma wręcz faktu swojego istnienia ciamciaramcia, w domu palcem nie kiwnie, bo po co, od tego są kobiety, ale zrobić Grzesiowi awanturę o „wkraczający do domu konsumpcjonizm” (czyli kupno zmywarki dla Gabrysi) to potrafił. A myj sam ręcznie te gary dzień w dzień, dziadu jeden. Wtedy pogadamy.

Dodaj komentarz