Co o nas mówią młodzieżowe dramy

Obejrzałam w życiu więcej seriali o nastolatkach, niż wypada się przyznać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie jestem nastolatką już od bardzo dawna. Częściowo mogę się tłumaczyć pracą (najpierw w młodzieżowej gazecie, a potem, jeszcze gorzej, w szkole), ale prawda jest taka, że po prostu lubię ten gatunek. Jednak im dłużej je oglądam, tym bardziej się zastanawiam – czy dramaty o nastolatkach naprawdę o nich opowiadają? A może mówią o czymś zupełnie innym? O tym jest ten tekst.

*

Jason Earles miał 29 lat, kiedy obsadzono go w roli 16-letniego brata Miley Cyrus w serialu Disney’a Hannah Montana. Nicola Coughlan i Jamie-Lee O’Donnell miały po 33 lata, kiedy wystąpiły w serialu Derry Girls. Starsza od nich była chyba tylko Shirley Henderson – aktorka grająca Jęczącą Martę w Harry Potter i Komnata Tajemnic miała aż 36 lat w trakcie kręcenia filmu. To ekstrema, ale do roli nastolatków nagminnie zatrudnia się osoby po 20-tym roku życia. A ponieważ grają swoje role często przez kilka sezonów, zdarza im się świętować trzydzieste urodziny, choć fabularnie nie ukończyli jeszcze szkoły. Powody, dla których tak się dobiera obsadę seriali młodzieżowych, są czysto praktyczne – unika się problemów prawnych, związanych z zatrudnianiem niepełnoletnich, którzy mogą pracować na planie tylko określoną liczbę godzin. Do tego dochodzą kwestie etyczne (windowanie 15-latków do międzynarodowej sławy może bardzo odbić się na ich zdrowiu psychicznym, wzrasta ryzyko mobbingu itp.). Osoby po 20-tce zazwyczaj wyleczyły już trądzik, nie zmieniają się fizycznie tak szybko, no i mają znacznie lepszą muskulaturę. Ma to jednak przełożenie na nasz odbiór wielu pojawiających się w produkcjach problematycznych wątków.

Glee miało jedną z najstarszych obsad względem wieku bohaterów. Średnio różnica pomiędzy wiekiem aktora a bohatera wynosiła 8 lat. Przebija ich tylko Riverdale (8,2 roku) i Buffy (8,25 roku).

Znacznie łatwiej seksualizuje się 25-latka grającego 16-latka, niż rzeczywistego nastolatka. Szczególnym przypadkiem wątku, który łatwiej wtedy przełknąć, jest romans ucznia z nauczycielem. Taki wątek pojawił się na przykład w Jeziorze Marzeń (Dawson’s Creek), gdzie Pacey romansował ze swoją anglistką. W rzeczywistości serialu Pacey miał 15 lat, a Tamara około 40-tki – gdyby ktoś odkrył ich związek, Tamara mogłaby trafić do więzienia. Ale grający Pacey’a Joshua Jackson miał w momencie kręcenia odcinków lat dwadzieścia (a do tego zachowywał się jak czterdziestolatek z kryzysem wieku średniego), więc wątek nie wywołał szczególnej burzy w czasie, gdy serial był nadawany. Podobnie w przypadku wątku Ezry i Arii w Pretty Little Liars – aktorów dzieliło zaledwie trzy lata różnicy, a w momencie kręcenia serialu oboje byli po 20-tce, więc mało kto protestował.

Andrew Garfield w wieku 21 lat (po lewej) i w wieku 30 lat jako 18-letni Peter Parker. Zdjęcia bezczelnie ukrałdam ze strony Actual teen vs adult teen.

Dużo łatwiej przyjąć do wiadomości fakt, że rzekomo 16-letni John B z serialu Outer Banks mieszka sam, skoro gra go 28-letni Chase Stokes. W serialu Skins, gdzie porzuconego przez matkę Chrisa grał 19-letni wówczas Joe Dempsey, podobny wątek budził nieco inne emocje. Mniejszym oburzeniem reagujemy też na roznegliżowane bohaterki albo sceny seksu i przemocy. Barbie Ferreira ma lat 25, a nie 17, jak grana przez nią w Euforii postać, i dlatego łatwiej nam przyjąć do wiadomości, że Kat zarabia na swoje przyjemności w taki a nie inny sposób. Euforia to zresztą festiwal tego typu wątków i gdyby grały w nim osoby w wieku, w którym są bohaterowie, nikt by tego serialu nigdy nie wyemitował.

Miley Cyrus, Selena Gomez i Lindsay Lohan w wieku 14-15 lat. Przy okazji pisania tego tekstu uświadomiłam sobie, że bohaterowie Glee mieli według fabuły po 14-15 lat na początku serialu. Ich prawdziwy wiek na grafice powyżej. HM.

Dopiero gdy w obsadzie znajdzie się osoba, która rzeczywiście ma poniżej dwudziestki, dostrzegamy, jak bardzo jesteśmy przyzwyczajeni do tego fałszywego obrazu nastolatka. Wiadomo, serial to nie rzeczywistość, ale wiedzieć i widzieć to dwie zupełnie różne rzeczy. Seriale kreują obraz, któremu prawie żaden nastolatek nie jest w stanie sprostać. Jednocześnie ta fikcja świadczy o nas, dorosłych – w gruncie rzeczy nie chcemy przecież oglądać prawdziwych nastolatków, z ich trądzikiem, wątłą muskulaturą i zaburzonym poczuciem własnej wartości. Niestety, taka obsada normalizuje też przekonanie, że z nastolatkami jest coś nie tak, skoro nie wyglądają i nie zachowują się jak bohaterowie seriali, przyczyniając się do pogłębiania się stereotypów na temat tej grupy wiekowej.

*

Zastanawiam się, dlaczego tyle amerykańskich seriali opowiada akurat o nastolatkach, skoro, jak zauważyliśmy powyżej: a. występują w nich młodzi dorośli, którzy b. zachowują się jak młodzi dorośli (albo jak stare dziady, na ciebie patrzę, Jezioro Marzeń), oraz c. i tak prawie nie chodzą do szkoły, d. a jak chodzą, to jest to taka szkoła, której równie dobrze mogłoby nie być. Przychodzi mi do głowy kilka powodów:

  • System edukacji w USA, który sprawia, że wiele osób po skończeniu liceum rozjeżdża się po kraju, przez co ciężko fabularnie uzasadnić fakt, że oglądamy bohaterów, którzy znają się od dawna. W USA znacznie mniej osób studiuje niż w Europie, jednak mam wrażenie, że pokazywanie bohatera, który zrezygnował ze studiów z powodów finansowych lub rodzinnych, albo takiego, który uczęszcza do community college (coś w rodzaju szkoły zawodowej) w pobliżu domu, jest równoznacznie z pokazaniem jego porażki. Nawet gdy serial pokazuje dzieciaki z niezbyt zamożnych domów, muszą one zostać przyjęte na prestiżowy uniwersytet i na pewno dostaną stypendium. A potem na tym uniwersytecie robią nie wiadomo co, bo o tym już seriali (prawie) nie ma. Może pójście na studia to taki odpowiednik odjazdu w stronę zachodzącego słońca. Bez tego zakończenie dramatu młodzieżowego po prostu się nie liczy. [PS. Brak seriali o młodych dorosłych przekłada się też na fakt, że ci młodzi dorośli nie mają w czym grać – albo będą grać nastolatki, albo wcale, więc co mają zrobić?]
  • Lenistwo artystyczne twórców, którzy chcą mieć możliwość łatwego podbicia stawki wprowadzeniem wątku konfliktu rodzinnego, pojawienia się opieki społecznej i tak dalej. Łatwiej pokazać na przykład buntowniczą naturę danej osoby, jeśli najpierw ją uziemimy, a potem każemy jej uciekać przez okno na imprezę. Co ciekawe, zwykle wątki rodziców pozostają przy tym dramatycznie niewykorzystane. Rodzice w serialach o nastolatkach istnieją niemal tylko po to, żeby można się było przeciwko nim buntować albo żeby dramatycznie odchodzili/umierali, zostawiając dziurę nie do zasypania w sercach naszych bohaterów.
  • Można bohaterom kazać podejmować dowolnie nieodpowiedzialne i debilne decyzje, a potem zwalać na to, że są nastolatkami i po prostu nie umieją inaczej. Ile potencjału dla rozwoju wątków! Ileż idiotycznych przemian charakteru można tym uzasadnić! Ile niekonsekwencji w scenariuszu ukryć! Bardzo to wygodne.
Ten tweet idealnie podsumowuje moje przemyślenia na temat tego serialu. A właściwie większości młodzieżowych seriali.

Jest jeszcze czwarty powód. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że część dramatów młodzieżowych to swoista forma terapii dla jej twórców, którzy przenoszą na ekran swoje traumy, dopisując do nich inne zakończenia. W efekcie produkcja, choć rozgrywa się współcześnie, jest wizją czasu dorastania przefiltrowaną przez wrażliwość i doświadczenia osoby duży starszej. Jeśli twórca potrafi z empatią i życzliwością przyjrzeć się samemu sobie z przeszłości, to wychodzi serialowi na dobre, ale jest też ryzyko, że będzie bezmyślnie realizował dawne nastoletnie fantazje (patrz: wyżej opisany wątek Paceya i Tamary). Wtedy mamy do czynienia z psychologicznym i fabularnym chaosem – bohaterowie są jednocześnie dojrzali i dziecinni, ich rodzice nadmiernie opiekuńczy, a zarazem zupełnie niezainteresowani, nauczyciele wyrozumiali, ale jednak godni pogardy. Szkoła albo zupełnie nie ma wpływu na życie bohaterów, albo wręcz odwrotnie – jest miejscem kaźni i najgorszych tortur. Tak czy inaczej, efekt jest jeden – duża część tych seriali niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

*

Przez długie lata seriale dla nastolatków traktowane były jako narzędzia edukacyjno-wychowawcze. Pewne wątki w ogóle się w nich nie pojawiały, a jeśli tak, to miały odpowiednie (zdaniem dorosłych) konsekwencje. Ich bohaterowie pokazywani byli w sposób protekcjonalny lub zbyt czarno-biały, i albo dokonywali właściwych wyborów, albo odchodzili w niesławie. Takie podejście do tematu z jednej strony związane było ze spuścizną po cenzurze z czasów kodeksu Haysa, która bywa zmorą amerykańskiej telewizji niezależnie od gatunku, a z drugiej szczególną pozycją społeczną nastolatków. Stan nastoletni z punktu widzenia społeczeństwa jest przejściowy (jest etapem rozwoju), a nastolatek w pewnym sensie nie jest w pełni człowiekiem – tym stanie się dopiero, kiedy dorośnie. To zdaniem wielu bardzo niebezpieczny moment i dlatego osobę nastoletnią należy mieć pod kontrolą, wskazywać jej drogę i właściwe wybory.

W efekcie niemal każdy serial młodzieżowy prędzej czy później trafia do określonej szufladki. Jeśli pokazane w nim nastolatki piją alkohol i uprawiają seks – wpadnie do kategorii „skandalizujący”. W prasie pojawią się krytyczne recenzje autorstwa zbulwersowanych rodziców i nauczycieli, obawiających się o dobrostan swoich podopiecznych, którzy niechybnie zejdą na złą drogę, gdy tylko będą mieli kontakt z tego typu dziełem – taki los przypadł w udziale szeregowi seriali, począwszy od Beverly Hills 90210, poprzez Plotkarę, aż po Euforię. Aby tego uniknąć, część twórców przegina w drugą stronę. Bohaterowie są grzeczni i mili, a nawet jeśli nie są, to pojawiający się w kolejnych odcinkach przegląd problemów społecznych (nastoletnia ciąża, wyjście z szafy, śmierć rodzica, niepełnosprawność) wraz z pokazaniem „właściwej” reakcji otoczenia sprawia, że zaczyna się nad nimi unosić coraz mocniej wyczuwalny dydaktyczny smrodek. Tutaj przychodzi mi do głowy chociaż Glee czy The Fosters. Przy czym – ani jedna, ani druga etykietka nie muszą czynić serialu złym. Chodzi mi raczej o zaznaczenie pewnej tendencji.

*

To, jak postrzegamy seriale dla nastolatków, niewiele ma wspólnego z naszymi faktycznymi doświadczeniami z tamtego okresu, a za to dużo ze społecznymi oczekiwaniami wobec tej grupy wiekowej. Co więcej, siła obrazu jest tak wielka, że potrafimy założyć, że jest on prawdziwszy niż nasze własne doświadczenia w kontaktach z młodymi ludźmi. Bycie nastolatkiem jest w ogromnej mierze nudne i frustrujące, to godziny spędzone w komunikacji miejskiej, na niewygodnych krzesłach w niewywietrzonych salach albo na uczeniu się rzeczy kompletnie nieprzydatnych. Nawet seriale, które są najbliższe prawdziwemu doświadczeniu, pokazują jakąś wypreparowaną wersję rzeczywistości. Pewne zjawiska mogą zostać pokazane mniej lub bardziej udanie, ale wciąż mamy do czynienia z fikcją. Stworzoną przez dorosłych ludzi. Na potrzeby biznesu rozrywkowego. Podobnie jak seriale o lekarzach nie odzwierciedlają rzeczywistości szpitali, seriale o strażakach nie odzwierciedlają rzeczywistości remizy, dramaty młodzieżowe nie odzwierciedlają rzeczywistości bycia nastolatkiem. Warto o tym pamiętać przy następnym seansie.

Dodaj komentarz