I’m both scared and aroused, czyli kilka słów o Wonder Woman

Uwaga – poniżej aż się roi od spoilerów

Poszłam na Wonder Woman i mi się podobało. Będzie w punktach.

  • Warto iść na Wonder Woman. Dlatego że to.
  • I to.
  • I jeszcze to.
  • Stanowczo i zdecydowanie żądam więcej Amazonek. Może być o nich cały film. Nawiasem mówiąc, w roli kaskaderek wystąpiły superfantastyczne, mega silne i wspaniałe sportsmenki. Możecie o nich poczytać na przykład tutaj.
  • A tak serio to cały ten początek z małą Dianą, która marzy o walce, te wszystkie treningi, gdzie są same kobiety, ta początkowa scena walki na plaży to jest po prostu takie piękno i dobro, że mogłabym to obejrzeć jeszcze z dziesięć razy i zupełnie się nie znudzić. A także moja feministyczna dusza była tak szczęśliwa, że oto mamy dziewczynę, która pięknie walczy i której się mówi „możesz więcej, jesteś lepsza, nie bój się”, że trochę się popłakałam.
  • Film jest autentycznie zabawny. Scena, w której Diana przymierza stroje – bezcenna. Ale najzabawniejszy w filmie jest dysonans poznawczy, który mają przy Dianie faceci. Steve, który powtarza „jestem powyżej przeciętnej” (czy tylko ja miałam wrażenie, że Diana sugeruje, że kobiety na wyspie są samowystarczalne pod względem seksualnym?), głupie miny facetów, którzy muszą się odsunąć, żeby mogła pokonać bandytów, widoczne na ich twarzach przerażenie w scenach walki. To jest po prostu przeuroczo śmieszne.
  • Etta! Poproszę film, w której będzie miała więcej niż 5 minut czasu ekranowego.
  • Motyw muzyczny jest nieoczywisty i wpada w ucho (chociaż nie do zanucenia).
  • Odwrócenie ról romansowych jest super. To Diana ratuje Steve’a raz za razem, to ona jest osobą inicjującą zbliżenie, on idzie tam, gdzie ona go prowadzi.  Ogólnie nie popieram love interests, których jedyną rolą jest bycie pretekstem do rozwoju głównego bohatera, niezależnie od płci, ale fakt, że nie mamy zielonego pojęcia o przeszłości czy motywacjach Steva (a przecież musi on mieć ciekawą historię, biorąc pod uwagę jego zachowanie), sprawił mi pewną satysfakcję. Odwrócenie motywu kobiety w lodówce (czym są „kobiety w lodówce” możecie przeczytać tutaj po polsku i po angielsku) było odświeżające.
  • Gal Gadot jest przez większość czasu przeurocza. Wierzę w jej naiwność i idealizm i nawet mi to nie przeszkadza, a zwykle nie lubię tego typu bohaterek.
  • Mam oczywiście całą masę zastrzeżeń do fabuły, która jest równie głupia i pełna logicznych dziur jak wszystkie filmy superbohaterskie. „Miłość zwycięży wszystko” to temat oklepany do bólu i niestety nic nowego się tutaj nie pojawiło, widziałam to już ze sto tysięcy razy. Niemcy, którzy dziękują za uratowanie, też mnie nie przekonali. Nawiasem mówiąc, ponoć pojawiają się recenzje, które zarzucają filmowi, że z historycznego punktu widzenia było za mało seksizmu. Chciałabym zauważyć, że I wojna światowa pokazana jest w filmie w sposób tak bajkowy, że stawianie podobnych zarzutów jest po prostu absurdalne.
  • Koniec końców, po seansie czułam się po prostu naładowana pozytywną energią. Bardzo, bardzo się cieszę, że taki film powstał i że miałam szansę zobaczyć piękną, dzielną, silną, bezkompromisową kobietę, która jest naprawdę główną bohaterką filmu, a nie tylko ją udaje.

 

Dodaj komentarz